Zdążyłam przetłumaczyć tylko część i następnego dnia z samego rana z radością zabrałam się do pracy, bo oto do Miriam z książki, z której pochodził fragment zadzwonił mąż, który podobno zdradził ją padalec i ona przez rok dochodziła do siebie biedaczka! Nagrał się jej na pocztę i zaproponował spotkanie! Czy pójdzie? Co na siebie włoży? Czy mu wygarnie i zażąda rozwodu, czy może podda się niewytłumaczalnej żądzy, jaką zaczyna odczuwać na dźwięk jego głosu?
Tekst do tłumaczenia skończył mi się, jak oddzwoniła i umówiła się z nim na piątek. No kurde… Z biblioteki przyniosłam „Jedz, módl się, kochaj”…, jakieś podłe romansidło, którego tytułu w życiu sobie nie przypomnę (ale czytało się pysznie), dwie książki z gatunku „rzuciłam wszystko i wyjechałam do Toskanii/Francji/na południe Hiszpanii, znalazłam cel w życiu i wspaniałego mężczyznę i jestem cudownie szczęśliwa” i pochłonęłam je w ciągu tygodnia.
Czytanie rozwija i nie ma sensu go reklamować. Ale dlaczego nikt przed nim nie ostrzega? Bo poważnie, Minister Zdrowia ostrzega przed zgubnymi skutkami palenia, picia alkoholu w ciąży, czy wdychania oparów płynu do udrażniania rur, a na żadnej z książek, które wypożyczyłam nie było napisu uprzedzające, co się stanie, jak już zacznę je czytać!
Czułam, jak mój mózg wypełnia się tłustym, niezdrowym, papierowym fast foodem i nie mogłam przestać!