Pomyśleć tylko, że można wypowiedzieć zaklęcie i mieć latający dywan, furę złota, albo latającą sztachetę, jak Babcia Jagódka z opowiadań Anny Brzezińskiej… Poza tym, gdzie ja bym tam czytała jakieś głupie romansidła. Przecież ja to czytam tylko rozwijającą literaturę, dzieła sztuki z poskładanych na papierze literek, nie jakieś tam badziewia. Ale, że było już późno i z czymś do łóżka trzeba było pójść, wyciągnęłam z półki Lód Dukaja.

Muszę się tutaj przyznać do pewnej bardzo irytującej cechy – nie potrafię przestać czytać, nawet jeśli lektura jest najbardziej tępą, drewnianą piłą, jaką kiedykolwiek napisano. Wyjątkiem jest właśnie Lód. Straszliwie długi i tak wieje nudą, od którejśtamsetnej strony, że wiatr na dalekiej Syberii, na którą udają się bohaterowie, mógłby się zawstydzić. Od czterech lat obiecuję sobie, że przeczytam draństwo do końca, bo podobno to dobra książka. Literatura, przez duże L.