Odkąd pamiętam mama zawsze powtarzała mi, że mam być sobą. Nie można nikogo udawać, najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa, a w ogóle, to kłamstwo ma krótkie nogi. Pinokio miałby przerąbane, gdyby nie przestał kłamać, a i tak biedaka musiał zeżreć waleń, żeby wredna, dobra wróżka w końcu się nad nim zlitowała.

Grzesia z wierszyka od listu wrzucanego do skrzynki babcia wrobiła paskudnie nie dając mu żadnych przesyłek, a Tupcio Chrupcio – sympatyczna mysz z bajek dla najmłodszych, zaliczył kłamliwy epizod, bo przez zabawę nie miał czasu umyć przed snem łapek i podpadł swojej mamusi. Z wiekiem dowiadujemy się też, że ściąganie się zupełnie nie opłaca, a udawanie orgazmów do niczego nie prowadzi.

Kłamcy i udawacze są piętnowani i omijani szerokim łukiem. W gazetach „dowcipne” redaktorki wspierane przez sztab specjalistów wyłapują na pięknych twarzach aktorek, piosenkarek i modelek ślady ingerencji chirurgicznych i wytykają im każdą kropelkę botoksu, bo przecież tylko naturalne piękno się liczy, a nie jakieś tam podrabiane.

Oszukiwać natury też nie wolno. No chyba, że zrobimy to tak, żeby nikt się nie zorientował. Albo pójdziemy w zaparte. Na palcach jednej ręki mogę zliczyć ile razy przeczytałam w wywiadzie, że czyjś doskonały tyłek to wynik diety i hektolitrów potu wylanych na siłowni.

Jest nadzieja, że za jakiś tysiąc lat wszyscy będą mieli doskonałe tyłki, skoro już teraz tak wiele osób utrzymuje, że dostało swój w genetycznym spadku po prababci. Wszystko dzięki temu, że taka za przeproszeniem dupa au naturel jest lepsza niż stworzona ręką człowieka.