Zawsze lubiłam pisać. Miałam piątki z polskiego, ale jakoś ciągot polonistycznych nie miałam, za to zawsze coś skrobałam: bloga, artykuł, opowiadanie, scenariusz – byle się składało z literek. Mimo wszystko, odkąd robię to zawodowo, wydaje mi się, że to zupełnie nierealne i trochę bez sensu.
Trochę mi głupio, bo przecież wiem, jak wygląda ciężka praca, a ja sobie tutaj wstaję rano, odwożę dzieci, siadam do pisania i tak o, piszę. I bardzo to lubię zazwyczaj. Ale nie teraz. Teraz zaczynam przeglądać oferty pracy. Marzę o przebranżowieniu. Mam taką pustynię w głowie, że praca kamieniarza wydaje mi się całkiem interesująca.
W życiu każdego piszącego przychodzi taka chwila, kiedy czuje, że pisze kompletnie z niczego i że głowę ma pustą tak, że aż mu w niej echo rozbrzmiewa. Czytałam milion takich felietonów, a teraz sama taki właśnie piszę.
Kasia Nosowska o braku weny napisała piosenkę Teksański. Maciej Stuhr napisał doskonały felieton o rozterkach człowieka zobowiązanego do przedstawienia wydawcy odpowiedniej ilości słów przed zamknięciem numeru. Powstał cały serial o pisarzu z blokadą twórczą, kompleksem małego penisa i kasą na używane porsche, który zachowuje się jak ostatni palant i to podobno ma być śmieszne. Chodzi mi oczywiście o Callifornication i – żeby nie było – podobały mi się pierwsze dwa sezony, ale ileż można.
Charles Bukowski w wierszu 8 count pisze o tym, jak siedzi przed maszyna do pisania i obserwuje ptaki na drucie telefonicznym, bo niczego nie potrafi napisać. W Poznasz przystojnego bruneta Woody’ego Allena mąż uroczej blondynki, cierpiący na twórczy paraliż, rozpaczliwie próbuje napisać kolejną książkę po sukcesie pierwszej. Płodzi jakiegoś kompletnego gniota i ostatecznie kradnie książkę koledze, który jest co prawdę genialny, ale ma pecha, bo zapada w śpiączkę.