Nie dostałam tej roboty? Trudno, tak jest lepiej. Jeśli sama nie bardzo jestem do tego przekonana wystarczy, że zadzwonię do mamy, albo siostry i one zaraz wyszukają co najmniej kilka powodów, dla których lepiej mi bez wymarzonej posady.

Czajnik się zepsuł? I tak był brzydki, a poza tym wytrzymał tyle lat, że nadawał się tylko do muzeum.

Facet zostawił? Przecież to matoł, co własnego zadka bez atlasu nie znajdzie i widocznie nie byliśmy sobie pisani.

Spaliłam korki, bo źle podłączyłam lampę? To się doskonale składa, bo przecież nic mi się nie stało i na przyszły raz już zapamiętam, który kabelek z którym lubi być w parze w kostce, a które się nie znoszą. Nawet najmłodsze pokolenie jest już dość wysoko zaawansowane w sztuce szukania szczęścia w nieszczęściu.

Na uniwersytecie Dana Gilberta przeprowadzono kurs fotografii, podczas którego studenci mogli obfotografować wszystko, co dla nich ważne, albo piękne, żeby potem nauczyć się samodzielnie wywoływać zdjęcia w ciemni. Następnie poproszono ich o wybranie dwóch ich zdaniem najlepszych, na których później uczyli się powiększać fotografie i w ogóle robić z nimi cuda.