No dobra, był może z jeden, ale od tamtej pory już mnie w tych kwestiach mało co przeraża. I mam na myśli pieczenie sufletu.

A wy o czym myślałyście?

Za to za każdym razem, jak już przeczołgałam się przez ten moment pomiędzy „O matko! Nie wiem, jak to będzie!”, do „Aha! No dobra. Teraz już wiem, o co chodzi!”, czułam się świetnie. Nawet jeżeli rezultat moich wysiłków był taki sobie, to jednak uczucie, że coś zrobiłam, poznałam, pokonałam lęk i ok, może tego już nie powtórzę, ale wiem, jak to się robi, było naprawdę przyjemne.

Można oczywiście powiedzieć, że to taka trochę głupia ciekawość, jak ta, która powodowała Gżdaczem kiedy postanowił nie myć uszu, żeby zobaczyć, czy przypadkiem nie ogłuchnie, ale on nazywał to duchem odkrywcy i tego właśnie będę się trzymać. Bo ile fajnych rzeczy by mnie ominęło, gdybym nie próbowała?

Wczoraj odwiedziła mnie mama. Odkąd przekroczyła pewną granicę niesprawności, która nie pozwala jej sadzić wielkich susów koniecznych żeby wejść z peronu na schody pociągu, nie wspominając już o otwarciu zazwyczaj zablokowanych na amen drzwi do wagonu, porzuciła podróże koleją, chociaż uwielbia poznawać ludzi w przedziałach, bo twierdzi, że jakoś zawsze trafia na takich ciekawych i inspirujących, a nie mlaskających nad bułkami ze śmierdząca kiełbasą i wkurzających na inne sposoby.