Często przyglądam się swoim dzieciom i zastanawiam się, kim będą, kiedy dorosną. Sama ciągle nie wiem: czasem chcę być Grażyną Plebanek, kiedy indziej Agatą Passent, a bywają chwile, kiedy Johnem Cleesem. Bez względu na to, kim będą moje Potwory, marzy mi się, że będą fajne.
Kiedyś wyobrażałam sobie swoją największa porażkę rodzicielską, jako moment, w którym siedząc ze swoimi synami przy stole okaże się, że nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Dzisiaj myślę, że poczuję, że zaliczyłam matczyną porażkę, jeśli będą źle traktowali swoje partnerki. Co z tego, że kocham ich całym sercem – każdy skurczybyk, z którym się kiedykolwiek spotykałam miał kochającą mamusię. Kochać trzeba nie tylko mocno, ale i dobrze.
Na toksycznych matkach dorabiają się terapeuci, a tymczasem żadna matka nie ma recepty, jak faceta nie popsuć. Bo nawet, jeśli zrobi wszystko, jak trzeba, może wyrosnąć z niego niewdzięczny kosmita. Owszem, mogą być zdradzeni przez ojca, jak w książce Eichelbergera, ale i tak wszyscy powiedzą, że zawsze winna jest baba. Już Adam doświadczył boleśnie, jak płeć piękna może wrobić człowieka.
Polityków i całe państwa potrafimy urządzić. Weźmy choćby fakt, że nam się rodzić nie chce. Przecież to jakieś wynaturzenie! Niby mamy te macice i powinnyśmy z nich zrobić użytek, ale nam się zachciewa mieć pewność, że nas nikt z roboty nie wywali, jak wrócimy do niej po macierzyńskim. Nieużytkowa macica? Skandal! Przecież państwu potrzebni są obywatele. Każdy kilogram.
To właśnie przez te babskie fanaberie PKB ma się kiepsko, a prognozowane emerytury mają się jeszcze słabiej. Nie chcesz mieć dzieci wcale, bo się ślinią, śmierdzą i nieustannie domagają się uwagi? Zaraz znajdzie się cały tabun takich, co ci wyjaśnią, że z tobą coś nie halo. Nie licz na legalną aborcję, bo nam trzeba Polaków produkować, a jak chcesz ich robić za bardzo, choć nie bardzo możesz i domagasz się in vitro, to sobie sama zapłać. Tak źle i tak niedobrze.