Nie chodzę do lekarza, nie choruję na nic poza katarem, nie jadam antybiotyków, a oglądanie seriali medycznych nie powoduje u mnie nagłej potrzeby sprawdzenia w Internecie objawów tej, czy innej choroby, bo a nuż właśnie na nią zapadłam, a udało mi się przeoczyć wcześniej ten fakt.
Generalnie mało się ze swoim zdrowiem cackam, ale tamtego wieczoru zaczęłam się zastanawiać, czy nie umówić się na wizytę w przychodni. Krew napłynęła mi do twarzy. Było mi gorąco i spociły mi się dłonie. Serce biło mi tak, że pomyślałam, że może to właśnie już, że tak właśnie wygląda zawał i jaka szkoda, że nie zdążyłam zobaczyć, jak będę wyglądały żony moich synów i że to do dupy tak ich zostawić z najgłupszym psem świata i hipoteką. Ok, zgadzam się, że poradnia, do której muszę się zgłosić powinna być psychologiczna, a nie kardiologiczna, ale jak często spotykacie ludzi, z którymi chcielibyście się zaprzyjaźnić? Pytanie „czy zobaczymy się jeszcze?” uwięzło mi w gardle, a ona wysiadła i możliwe, że już jej więcej nie zobaczę. Od tamtego wieczoru minęły już dwa tygodnie, a ja nadal pluję sobie w brodę, że nie poprosiłam jej o numer telefonu. Poznałam ją na urodzinach przyjaciółki i czułam się tak, jakbym znała ją całe wieki. Żadnego niezręcznego milczenia, szukania tematów, uprzejmego zagajania o pogodzie zakończonego paniczną ucieczką do toalety na wyimaginowane siku.
Mimo to pozwoliłam jej wysiąść z mojego samochodu i zniknąć między blokami, po tym, gdy podrzuciłam ją po skończonej imprezie do domu. Nosiłam się z zamiarem poproszenia gospodyni przyjęcia o kontakt do niej, ale brak mi odwagi. No bo co bym jej powiedziała? Niewinne „tak nam się dobrze rozmawiało, więc pomyślałam, że może wybierzemy się na kawę kiedyś, czy coś” wydaje się być najprostszym, więc najlepszym rozwiązaniem, ale na samą myśl, że miałabym się tak przed kimś odsłonić robi mi się słabo. Poza tym mogłaby nie mieć ochoty, ale zgodzić się z grzeczności… Albo, o zgrozo, pomyśleć, że jestem szurnięta… Tak, wiem, poradnia psychologiczna, to dobry strzał.