Nam, kobietom, nie wolno się złościć, bo złość piękności szkodzi. Bo to takie niekobiece, wstrętne i niegodne. Nie wolno się wkurzać, można co najwyżej mieć focha – który z definicji jest zupełnie głupi i niepoważny. A ja od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zaraz eksploduję.
Wiecie, że kobiety się nie złoszczą? Nie, my mamy fanaberie, odstawiamy histerie, jesteśmy upierdliwe, nielogiczne i uparte, ale złościć się? Nie, kobieta nie może być po prostu zła. Kobieca złość to jakaś bzdura, niepotrzebne zawracanie głowy.
Zauważyłyście, że marudny facet to… po prostu, cóż, facet, a marudna kobieta to kara za grzechy, skaranie boskie, sekutnica i jędza? Szekspir aż cały dramat o tym napisał, „Poskromienie złośnicy”, gdzie cała fabuła kręci się wokół zmuszenia biednej, cholerycznej Katarzyny do bezwzględnej uległości wobec męża. A ten sięga po najokropniejsze sztuczki i podstępy, odmawia jej jedzenia, wyśmiewa wygląd, fryzurę i maniery, by w końcu zmusić ją do bierności i uległości.
Tymczasem tytułowa złośnica po prostu lubi mieć swoje zdanie, nie chce być tylko ozdóbką w domu męża… ale nie, Szekspir pokazuje nam palcem Biankę, jej siostrę, która urodą dorównuje porcelanowej laleczce. Intelektem pewnie też. Taka panna się podoba, miękka jak szmaciana laleczka, wybaczająca wszystko mężowi i spijająca każde słowo z jego ust.
Za każdym razem, jak o tym słyszę, cisną mi się na usta bardzo niecenzuralne słowa. I gdyby nie to, że uważam, że publicznie kląć nie wypada i kobiecie, i mężczyźnie, to pewnie bym bluzgnęła parę przekleństw pod adresem mistrza dramatu. Aż dziw bierze, że ten sam typ napisał „Wesołe kumoszki z Windsoru”, gdzie wyśmiewa mężów nadmiernie kontrolujących żony…