Kobieta nie powinna się złościć. Mamy być ofiarami przemocy, fizycznej i słownej. Mąż bije żonę – ale ona głupia, że z nim jest. Żona bije męża – ale ona wstrętna, że używa przemocy. Błędne koło. Winimy ofiary gwałtu i przemocy, równocześnie sami zakładając kulturowy stryczek na nasze kobiece szyje. Jeśli nie wolno nam być agresywnymi, nie wolno też nam się bronić.

Broniewski pisał otwarcie: „kochałbym cię, psiakrew, cholera, gdyby nie ta niepewność”. Męscy pisarze tworzą postaci, które plugawią sobie języki przy byle okazji. My, kobiety, musimy uciekać się do podstępów, bo jeśli wyskoczymy jak Masłowska z przeklinaniem w książce, to zaraz nas posądzą o brak kobiecości.

Z drugiej strony, może to nie jest takie złe? Może właśnie powinnyśmy sobie znaleźć jakieś przyzwoitsze zamienniki, które będą błyskotliwe, celne i kreatywne, a przy tym damy upust swojej złości? Tylko jak to zrobić? Przecież najlepiej się klnie słowami z dużą ilością „rrrr” w środku, a najlepiej, jeśli to będzie „rw”, bo to idealne połączenie do warczenia. Trudno jest cedzić „rewolwer” za każdym razem, kiedy coś nas wyprowadzi z równowagi. A właściwie „rwolwr”.

I nagle doznałam objawienia – a może nie w jakość, tylko iść w ilość? Bo takie warczenie dużo ulgi nie daje, a jakoś nie mam ochoty za każdym razem liczyć do dziesięciu, żeby się uspokoić. Za to można spokojnie wykorzystać typową kobiecą cechę, jaką jest gadatliwość i umiejętność uspokajania się przez mówienie… długie, soczyste, ale i kobiece mówienie.