Mam kryzys. Taki, jak ten globalny, ekonomiczny, tylko na mniejszą, domową skalę. I może z jeden taki niefinansowy, bo wiadomo, że one zawsze chodzą z kolegami, jak rasowi chuligani w mojej dzielnicy.

W ramach antidotum oglądam wieczorami Mildred Pierce: serial o kobiecie, która takie problemy zjadała na śniadanie. Ona dała radę, dam i ja, tylko muszę działać, zrobić coś, zmienić… Kłopot w tym, że niektóre rzeczy przeszły mi koło nosa zwyczajnie z racji wieku, który się hmmm… posuwa.

Trochę zdołowana, robię listę rzeczy, zawodów, osiągnięć, które już mnie nie dotyczą, albo zaraz wejdą do kategorii już nie wypada. Nie zostanę naukowcem z jakąś wybitnie wąską specjalizacją. Nie będę też strażakiem. A trochę szkoda, bo kiedyś chciałam. Albo komandosem…

Szkoda, co?

Za to mogę być jak Rambo. Tym bardziej, że taka Winifred Pristell już przetarła szlaki. Winifred mogłaby zawstydzić Rambo i Chucka Norrisa razem wziętych. Mając 48 lat była już dość otyłą, poruszającą się z trudem „starszą panią” (mentalnie, nie czepiajcie się, jak wiem, że 48, to wcale nie jest dużo).

Dopiero kiedy córka namówiła ją do zmiany trybu życia zaczęła po raz pierwszy trenować, a 12 lat później, kiedy mając 60 (60!), lat zajęła się podnoszeniem ciężarów i została mistrzynią świata w swojej kategorii wiekowej. Dwie samotnie wychowane córki, dwoje wnucząt, troje prawnucząt i rekordy: światowy, krajowy i stanowy. Nieźle, jak na starszą panią, co? Ciekawe, czy prawnuki jej czasem pyskują…