Znacie to uczucie, kiedy na skrzyżowaniu ktoś z pasa obok, trąbiąc niemiłosiernie, puka się w czoło i wrzeszczy coś o durnej babie za kierownicą, zajeżdża drogę Wam, jadącym prawidłowo? Kiedy facet, za którym wchodzicie do budynku puszcza wam drzwi prosto w nos?
Albo kiedy siedzi wygodnie w tramwaju tuż pod nosem dziewczyny w dziewiątym miesiącu ciąży? Informuje was na zebraniu, że nie dostałyście superważnego projektu, bo wasze dziecko może dostać kataru i storpedować wysiłki całego zespołu, zmuszając Cię do wzięcia L4? To uczucie, kiedy jakiś typ sugeruje podczas turbulencji w samolocie, że pewnie na pokładzie jakaś laska ma okres, a wiadomo, że to przynosi pecha? W swojej kampanii wyborczej obiecywał dopłaty do in vitro, dyskusję na temat prawa aborcyjnego i więcej żłobków i przedszkoli, a tu po kilku latach zamiast żłobków są puste stadiony?
Taaaak, bycie kobietą nastręcza niemało okazji do tego, żeby dać komuś w ryja. Niestety większość z nich się marnuje, bo przecież grzeczne dziewczynki nie są agresywne i muszą sobie odpuścić. Nie trąbią klaksonem na kierowcę-barana, nie zwracają uwagi kretynom pozbawionym ogłady, szowinistycznym szefom, tępym jak noże do masła współpasażerom podróży i machają ręką na niespełnione obietnice wyborcze.
Na kobiety, które swoją złość uzewnętrznią, zamiast pozwalać jej się zżerać od środka, czeka śliczna etykietka suki. Według Sherry Argov, autorki (jakże idiotycznej) pozycji Dlaczego mężczyźni kochają zołzy nie ma w byciu zołzą niczego złego, tak długo, jeśli ogranicza się to do pilnowania swoich interesów i swojej przestrzeni w celu podsycenia zainteresowania u faceta.