Ten niepokojący trend widzę coraz częściej. Zachodni świat mówi, że przede wszystkim trzeba się dobrze bawić, korzystać z życia, dbać tylko o własny interes. Słowa „wolna wola” wałkowano tyle razy, że zatarło się ich prawdziwe znaczenie. Wmawia się nam, że mamy być jak rozbrykane, radosne, bezpieczne od złego dzieci, które nie powinny się przejmować bałaganem.

Jest tylko jeden problem – w świecie, gdzie są same dzieci, nic nie będzie dobrze funkcjonować. Wystarczy przeczytać opowieść o królu Maciusiu I, autorstwa Korczaka. Można być dzieckiem tylko wtedy, gdy obok nas jest rodzic, który za nas posprząta, wypierze ubrania, pokaże palcem, co należy zrobić. Bez takiego rodzica jesteśmy zagubieni i prędzej czy później zaczyna nas dręczyć frustracja. Skoro nikt nam niczego nie zabrania, to gdzie niegrzeczna radość z łamania reguł, gdzie uczucie ulgi, jak wywiniemy się z kłopotów? Polecam Tango Mrożka – tam to tak ślicznie widać…

Uciekamy od dojrzałości

Najgorzej, że zamiast przyznać się do błędu, uparcie, kurczowo trzymamy się naszej niedojrzałości. Wymyślamy sobie sztucznych strażników, idziemy na skróty. Ostatnio dowiedziałam się, że w Ameryce istnieje firma dietetyczna, która dostarcza pod drzwi odpowiednio zbilansowane posiłki. Ponadto odchudzający się człowiek dobrowolnie blokuje swoje karty płatnicze, by nie mieć pokusy kupienia łakoci, a czasem wynajmuje strażnika dietetycznego, który idzie za nim do sklepu i pilnuje, by nie zgrzeszył przeciw diecie… Brakuje tylko, żeby ktoś siedział na schodach i nasłuchiwał, czy przypadkiem zza drzwi nie słychać nielegalnego mlaskania.