Nauczyciele uczestniczą w szkoleniach, jak nauczać dziecko pokolenia „Y”, które tweetuje, fejsbukuje i wrzuca równocześnie wpis na bloga i klip na swój kanał na youtube. Jak poradzić sobie z wyzwaniami nauczania takiego nieszczęśnika, którego koncentracja rozjeżdża się na pierdyliard kawałków? Nikt nie myśli o tym, jak porządnie włączyć do procesu nauczania wszystkie wytwory technologii, które mogłyby uczynić naukę naprawdę fajną. I nie chodzi wcale tylko o dzieciaki. A przecież jest tyle możliwości! Podam parę przykładów mądrego zastosowania technologii.
MoMa organizuje kursy online dla miłośników wiedzy o sztuce. Dzięki Internetowi możemy uczyć się na Harvardzie nie wychodząc z domu. Możemy się uczyć języków, technik plastycznych, ściągać instrukcje łączenia przewodów elektrycznych i pieczenia kompletnie odjechanych placków. Dzięki Internetowi możemy przekraczać kolejne progi wiekowe i ciągle się rozwijać, zamiast czekać, aż się załapiemy na uniwersytet trzeciego wieku.
I dlatego, kiedy czytam teksty Paula Millera myślę sobie „Rok? Porąbało go?! Ale strata czasu!”. Nie wyobrażam sobie, że można dobrowolnie oddać 365 dni możliwości uczenia się tylu nowych rzeczy.
Dzięki internetowemu komunikatorowi na smartfonie rozmawiam z przyjaciółką w Wielkiej Brytanii. Skype pomaga mi nie zapomnieć jak wyglądają moi bliscy, kiedy nie widzę ich dłuższy czas.