Wyobrażał sobie nowy (stary), wspaniały świat PRAWDZIWYCH kontaktów z ludźmi i przyjaciół, z którymi można pograć we frisbee w parku, zamiast takich „fejsbukowych”. PRAWDZIWEGO siebie zamiast swojego sieciowego awatara. Pozbył się modemu przenośnego, wypowiedział umowę dostawcy internetowemu, a smartfona zamienił na zwykłą komórkę. Przez pierwsze tygodnie było mu wspaniale.
Czuł się wolny, radosny, lekki, nieuzależniony i w końcu nie przytłaczał go ogrom informacji z sieci. Znowu jeździł na rowerze, grał we frisbee z PRAWDZIWYMI przyjaciółmi, oddawał zamówione artykuły w terminie, odnowił relacje rodzinne, odpowiadał na listy czytelników przesłane PRAWDZIWĄ pocztą, pisał książkę, chodził do kina i wydawało mu się, że znalazł PRAWDZIWEGO siebie.
Po kilku miesiącach miał te same problemy, co wcześniej, tyle, że czuł się głupszy, bo nie miał dostępu do Internetu. Jazda na rowerze i frizbee szybko mu się znudziły i z czasem coraz więcej czasu spędzał na kanapie, oglądając talk show w telewizji, niż kontaktując się z rzeczywistym światem.
Oderwanie od Internetu wcale nas cudownie nie wyleczy z tego, że nie umiemy się pozbierać. Zamiast rzucać wszystko w diabły, może lepiej poświęcić więcej czasu na nauczenie się prawidłowego korzystania z cennych zasobów wiedzy i ogromu pozytywnych możliwości, jakie daje nam Internet. Podniecamy się ideą slow i celebrowania życia, żarcia i czegotam jeszcze, a nie celebrujemy, nie doceniamy prawdziwej wartości technologii.