Kiedy wyglądam przez okno zupełnie nie widzę niczego, co wskazywałoby na to, że zima kiedyś musi minąć. Niby tęsknię za słońcem i ciepłem, ale tymczasem tak się przyzwyczaiłam do butów, które wyglądają jak poduszki z podeszwą i puchowej kurtki, że jakoś wcale mi się nie spieszy do zmiany pór roku.
Znowu trzeba będzie ciepłe rzeczy targać na pawlacz. Pilnować, żeby stopy w klapkach wyglądały jakoś po ludzku, nawet po pięciu treningach do półmaratonu tygodniowo. A to Syzyf miał podobno przerąbane.
Czekanie na wiosnę umilam sobie oglądając blogi z modą i wyobrażając sobie, jak wyglądałaby taka stylizacyjnie ogarnięta wersja mnie, mieszkająca w Nowym Jorku na przykład.
Na blogu uroczej Garance D’ore – rysowniczki zajmującej się modą – pojawił się ostatnio wpis będący dokładną listą tego, co też Garance planuje sobie zrobić na wiosnę. Wpis był strasznie długi i liczył dobrych kilka pozycji, między innymi porządki z włosami, zębami, skórą, dietą… Garance, całkiem atrakcyjna babka, doszła do wniosku, że musi się zająć swoim poletkiem, jak rolnik po długiej zimie.
Czytałam, ile rzeczy musi ze sobą zrobić i zerkałam kątem oka w lusterko które niefortunnie nieopodal biurka powiesiłam, żeby mi złe chi odbijało. Uuuuuu kochana… – Pomyślałam. Kurczę, jakim cudem zapuściłam swoje włości tak, że zamiast schludnych grządek jest jeden wielki chruśniak malinowy? Mam chyba jakąś zaniżoną samoocenę, albo co? Może jakaś sesyjka u terapeuty dodatkowo? Bo z tą samooceną kłopot, to chyba tak jakoś podspodnio, bo na pozór czuję się przecież dobrze….